Wtedy byłam jeszcze grzeczną dziewczynką, więc za bardzo nie opierałam się dziadkowej mądrości życiowo-kulinarnej. Dziś jednak wiem już swoje i nie zamierzam mieć więcej poparzonego języka. Szczególnie że latem, kiedy żar leje się z nieba, a pot leci po plecach niczym wodospad Niagara, zupa staje się jak przysłowiowa zemsta i najlepiej smakuje na zimno ;)
Bufetowym chłodnikiem raczyłam się przez całe dwa lata magisterki, zawsze kiedy tylko go serwowano. Kiedy zakończyłam edukację, długo wspominałam ukochany smak, kojący moje podniebienie w gorące, studenckie dni. W końcu pogodziłam się z faktem, że łatwiej niż bujać się do Warszawy, żeby zjeść miseczkę chłodnika, będzie go po prostu ugotować.
Tak zaczęła się seria eksperymentów, które zaowocowały przepisem na mój własny fit chłodnik (od zwykłego różni go przede wszystkim to, że nie ma w nim śmietany). Oto on:
Potrzebujemy:
- pęczka botwinki,
- jednego zielonego ogórka,
- litra jogurtu naturalnego lub maślanki,
- pęczka koperku,
- pęczka szczypiorku,
- 1-2 łyżek octu winnego (opcjonalnie soku z cytryny),
- soli i pieprzu
- jajek na twardo.
Przygotowanie:
1. Obieramy, a następnie kroimy buraczki i różowe łodygi botwinki. Wrzucamy je do garnka i zalewamy wodą (całość musi być zalana). Gotujemy ok. 10 minut, po czym dodajemy posiekane liście. Gotujemy kolejnych 5 minut.
2. Chłodzimy wywar, a następnie dodajemy do niego jogurt/maślankę, posiekane koperek i szczypiorek oraz pokrojonego w drobną kostkę ogórka.
3. Doprawiamy solą, pieprzem i octem. Mieszamy i odstawiamy do lodówki.
4. Podajemy schłodzony z jajkiem na twardo przekrojonym na pół. Możemy też udekorować zupę świeżym koperkiem.
Smacznego!
PS. Ostatnio znalazłam kilka ciekawych przepisów na inne zimne zupki, w tym krem z żółtych pomidorów i chłodnik z cukinii. Nie muszę chyba mówić, że zamierzam je w najbliższym czasie wypróbować... Dam znać, jak wyszły. A w międzyczasie, może Wy podzielicie się z nami swoimi przepisami na zupy idealne na gorące dni? ;)


Komentarze
Prześlij komentarz