Mój #5yearschallenge, czyli jak narodziła się moja miłość do biegania

Dokładnie w sobotę minęło pięć lat od mojego pierwszego startu. To zabawne, bo ani na starcie, ani na mecie nie przypuszczałam, że za pięć lat będę nadal biegać. Ale biegam, więc postanowiłam to uczcić, wracając na imprezę, od której wszystko się zaczęło...

Tak naprawdę moje bieganie zaczęło się kilka miesięcy wcześniej od kompletnego przypadku. Zbliżał się koniec roku i na Facebooku wyświetliła mi się reklama Orlen Warsaw Marathon. Jasne, na maraton bym się nie porwała, ale na towarzyszącą mu dyszkę... W sumie miałam prawie pół roku na przygotowania i jakiś zalążek kondycji na początek, więc czemu nie? Koniec końców stwierdziłam, że to będzie świetne wyzwanie na nowy rok i kliknęłam "zapisz się", po czym ruszyłam na ścieżki biegowe.

O tym, jak się przygotować, nie miałam zielonego pojęcia, więc skupiałam się na tym, żeby po prostu biegać - jak najwięcej i jak najdalej. Na biegowy podbój stolicy ruszyłam - jakżeby inaczej! - z moją młodszą siostrą. Cel miałam jeden - dobiec. Cel poboczny - nie zamykać stawki.

Przed startem spotkałam bardzo miłego starszego pana, który zdradził mi, że jemu nie zdarzyło się być ostatnim (najwyżej trzecim od końca), a czas miał o kilka minut słabszy od mojej nieoficjalnej, treningowej życiówki. To mnie trochę podbudowało, bo nie miałam zielonego pojęcia, jak szybko ludzie pokonują 10 km... W sumie, nawet się nad tym nigdy nie zastanawiałam. Ostatecznie dobiegłam do mety po 1 godzinie 1 minucie i 21 sekundach jako 6610.

Później po prostu biegałam dalej, co jakiś czas zapisując się na kolejną imprezę. To trochę uzależnia, więc ciągle stawiałam sobie nowy cel.

Godzinę złamałam po ponad dwóch latach - dokładnie w 16. urodziny Weroniki (przypadek???). Przez kolejny rok szału nie było. Dopiero kiedy postanowiłam poważnie wziąć się za siebie, zmienić dietę, trochę schudnąć, zaczęłam stopniowo "śrubować" rekordy, choć cały czas bez napinki, bo przecież najważniejsza jest dobra zabawa i satysfakcja z tego, że ciągle mi się chce.

Prawdziwa rewolucja przyszła zeszłej wiosny. Dietetyczka zbadała wtedy mój skład ciała i stwierdziła, że z tą tkanką tłuszczową, to mogłabym jednak coś zrobić, bo dobijam do górnej granicy... I tak - chcąc, nie chcąc (bardziej jednak nie chcąc, bo sądziłam, że to nie dla mnie) - zaczęłam robić treningi siłowe z obciążeniem. Nie był to jakiś wielki szał, ale coś tam dźwigałam. Efekt był taki, że w kwietniu 10 km przebiegłam w 56:18, a w sierpniu... 51:33! Też nie mogłam w to uwierzyć, ale to prawda.

Po tym wyczynie stwierdziłam: "No, to kolejna życiówka za dwa-trzy lata". Ale wiadomo jak jest - apetyt rośnie w miarę jedzenia ;) Nie napalałam się jakoś szczególnie. Po prosu robiłam swoje - raz lub dwa razy w tygodniu trening siłowy (od niedawna drugi to trening mobility) i trzy treningi biegowe - a w międzyczasie zaliczałam kolejne starty.

Tak dotuptałam do początku roku 2019, kiedy to znów zobaczyłam na Fb reklamę Orlen Warsaw Marathon i 10 km Oshee. Pomyślałam, że w sumie warto jakoś uczcić ten mój mały, biegowy jubileusz i postanowiłam tam wrócić. Nie miałam na ten start jakichś szczególnych ambicji. Tylko raz, kiedy sister zapytała, czy na Biegu Walentynkowym wykręciłam życiówkę, stwierdziłam: "Życiówkę planuję pobić w Warszawie", ale traktowałam to bardziej jako żart. No, ale z żartami to wiadomo - niby żart, a jednak by się chciało...

W końcu przyszedł dzień biegu. Wstałam o 4:20 i razem z moją grupą wsparcia składającą się z siostry i męża ruszyłam ponownie podbijać stolicę. Szczerze? Po tym, jak wstałam bladym świtem i spędziłam dwie godziny za kierownicą, miałam nadzieję, że pobiję życiówkę o kilka sekund. Tyle by mi wystarczyło. Tymczasem udało się o prawie minutę :D Przekroczyłam metę z czasem 50:34. W porównaniu z moim pierwszym biegiem to prawie 11 minut mniej...

Właśnie dlatego warto - krok po kroku - stawiać sobie kolejne cele. Nie tylko w sporcie. W życiu. Kiedy nie masz celu, stoisz w miejscu. Kiedy go masz, stawiasz sobie wymagania i chcesz być coraz lepszy, właśnie taki się stajesz. Możesz zajść dalej niż sądzisz!

Ja pięć lat temu nie wpadłabym na to, że kiedykolwiek wykręcę taki wynik. Ba! Nie wpadłabym na to nawet rok temu!

To jak? Masz już swój cel?

Powodzenia!
NatS

Komentarze