Ja i moja wielka pupa, czy jak pokochać siebie #niezależnieodrozmiaru!

Ostatnio często zastanawiam się, w którym momencie dziewczynki (bo kompleksy związane z urodą lub jej brakiem to domena płci - o ironio! - pięknej) zaczynają mieć problemy z akceptacją swojego wyglądu. Gdybyśmy potrafili wskazać moment, gdy do tego dochodzi, może udałoby się uchronić przed tym kolejne pokolenia kobiet?

Niestety sprawa nie jest taka prosta. To proces, który postępuje powoli. Składa się na niego mnóstwo drobnych rzeczy. Np. obserwowanie mamy, która permanentnie przebywa na "diecie cud". Albo telewizja, w której większość kobiet ma idealną figurę i twarz bez najmniejszych niedoskonałości. Albo złośliwe uwagi koleżanek, które uważają się za ładniejsze i zgrabniejsze. Albo przezwiska związane z wagą, kolorem włosów lub wzrostem, nieważne - niskim czy wysokim.

To wszystko drobiazgi, a jednak kiedy się skumulują, okazuje się, ze dziewczynka, która była przekonana, iż jest śliczna jak królewna z bajki zmieniła się w zakompleksioną nastolatkę, a z niej wyrosła na zakompleksioną kobietę. Każda z nas to przerabia lub przerabiała:

Ależ mam wielkie uda! Jestem płaska jak deska! Widać mi wałki tłuszczu! Wyglądam jak wieloryb! Widać mi wszystkie żebra! Gdzie, do diabła, podziała się moja talia?!

Kłaniam się w pas każdej w Was, która nigdy nie powiedziała nic podobnego i zawsze, ale to zawsze kochała swoje ciało i nie narzekała na jego niedoskonałości. Ja mogę szczerze przyznać, że nie zawsze mówiłam: Wow! Ale jestem piękna! Jako nastolatka miałam moment, że ważyłam więcej niż powinnam. I choć schudłam, nim poszłam do liceum, chowałam się w wielkich bluzach i spodniach typu baggy przez ponad rok. Później mi przeszło, ale nadal nie byłam mistrzynią samoakceptacji.

Kiedy studiowałam, zaczęłam chodzić na fitness. Przed którymiś zajęciami miałam sporo czasu, więc dobrze przyjrzałam się swojemu odbiciu w tych ogromnych lustrach wiszących w sali, gdzie odbywają się zajęcia i... Nie, nie doznałam olśnienia. Jeszcze nie wtedy. Wtedy doszłam tylko do wniosku, że mam nieproporcjonalnie wielką pupę. Następnego dnia powiedziałam o tym moim przyjaciółkom. I wtedy się zaczęło...

Czego byśmy nie robiły, gdzie byśmy nie chodziły, o czym byśmy nie rozmawiały - wszędzie udawało im się wcisnąć moją wielką pupę i żarty na jej temat. I wiecie co? Właśnie to pomogło mi ją polubić (choć nawiasem mówiąc, nie uważam, żeby była aż tak wielka, jak mi się wtedy wydawało). W jakiś przedziwny sposób - pewnie zadziałała zasada intensywności przekazu - zaakceptowałam moje szacowne cztery litery takimi, jakie są. I całą resztę mnie też. Później nie miałam problemu ze swoim ciałem nawet wtedy, kiedy przytyłam o blisko 10 kg i sześciopak na brzuchu wydawał się tak odległy jak obce galaktyki.

Nie dam Wam idealnej recepty na to, jak pokonać swoje kompleksy i pokochać swoje ciało wraz ze wszystkimi jego mankamentami i niedoskonałościami. Mi pomogło obrócenie tego w żart powtarzany aż do znudzenia. Wam może pomóc coś zupełnie innego. Ale powiem Wam jedno - warto tego poszukać i pokochać siebie #niezależnieodrozmiaru ;)


Pamiętajcie, wszystkie jesteśmy piękne!

NatS

PS. Jak zwykle zachęcam Was do udostępniania zdjęć (w bieliźnie, bikini, ubraniach - jak Wam się podoba) z hashtagiem #niezaleznieodrozmiaru na Instagramie, Facebooku i gdziekolwiek chcecie. Pokażmy światu, że piękno nosi różne rozmiary!

ZDJĘCIA:  Łukasz Daniewski
BIELIZNA: Salon Brafi Comfort
MAKIJAŻ, FRYZURY: Studio IMAGE

Komentarze